Odszedł Marek Konecki
|
Kochani Państwo,
Dzisiaj o 7.50 po długiej walce z Covidem, chorobą kardiologiczną i powikłaniami, serce Wielkiego, Świetlistego Człowieka Marka Koneckiego przestało bić ziemskim rytmem. To wielka strata dla nas wszystkich i dla tych cech człowieczeństwa, których jeszcze nie trzeba się wstydzić.
Był wybitym polskim fizykochemikiem, specjalistą od rozchodzenia się pożarów – Profesorem w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, a jednocześnie Człowiekiem Gór: obsesyjnie kochającym Tatry wspinaczem i prześwietnym satyrykiem – rysownikiem karykatur górskich, a ostatnimi czasy niebywale płodnym literatem. Przez Jego skromność, dystans do siebie i życiową ascezę przebijały wielka kultura osobista, wiedza o świecie i głęboki humanizm. Był człowiekiem cnotliwym w rozumieniu renesansowym – cnotę można zyskać poprzez ofiarną, bezinteresowną służbę na rzecz ogółu. Myślę, że to właśnie służbą były podszyte wszystkie gałęzie Jego działalności – służba edukacji w szkole pożarniczej, terapeutycznemu uśmiechowi w działalności satyrycznej ( rysunkowej i literackiej), a także metafizyce przyrody w obszarze górskich eskapad. Zawsze starał się ze spokojem i pokorą przyjmować to, co życie przynosi, a jedną z tych spraw była śmierć. W przypadku Jego dorobku naukowego i artystycznego o jakiejkolwiek śmierci nie może być jednak mowy, bo zbyt wielu jest kochających Go strażaków, których wykształcił, a także ludzi, których pocieszył i rozśmieszył, biorąc w nawias i nawis skalny ludzką megalomanię. Rozpacz i łzy – owszem, ale prosiłbym, by, gdy naturalna żałoba przeminie, każdy z nas przyjął od niego tę malutką szpileczkę i nakłuwajmy od czasu do czasu ten balonik naszej ludzkiej pychy, bo właśnie o to przez całe życie zabiegał. A jakim był Ojcem, Mężem, Bratem, Wujkiem? Bezwzględnie i bezwarunkowo wspierającym, uczącym pokory i bycia wdzięcznym wszelkim przeciwnościom. Jedna rzecz mu się w życiu nie udała. Mimo skromności i nieafiszowania się swoimi przymiotami i tak przebijały one jak gejzer. Im bardziej był ascetyczny, tym bardziej emanował potęgą ducha i umysłu. To wszystko w tym momencie jest tak silne, szczere i świetliste, że spływa na każdego z nas w formie łaski i zaszczytu, że mogliśmy obcować z tą wspaniałą postacią. Gdy wodospad łez już przepłynie, odsłoni on niebiańską grań, po której beztrosko przechadza się On teraz, przytulając każdego z nas i wysyłając rysunki, kpiny i dykteryjki. Śmiertelnie niepoważne.
W imieniu pogrążonej w smutku rodziny
Filip Konecki